Już od ponad roku marzył mi się kurs wspinaczkowy, generalnie
marzyła mi się sama wspinaczka. W końcu przyszedł ten moment. Długi weekend
majowy, wolne w szkole… idealny moment na kurs skałkowy! Bez chwili
zastanowienia zabukowałam sobie miejsce na kursie. Jechałam na niego w
sumie trochę w ciemno, bo nigdy wcześniej nie byłam nawet na ściance i nie
miałam zielonego pojęcia o wspinaczce. Ale w końcu po to poszłam na kurs, aby
się wszystkiego nauczyć i poznać tajniki tego sportu.
Kurs odbywał się w Górach Sokolich, więc niedaleko mojego
miejsca zamieszkania. Do schroniska przyjechałam rano, poznałam mojego trenera
i współuczestników zajęć, każdy z nas dostał tzw. „sprzęt osobisty”, potem
spakowaliśmy plecaki i ruszyliśmy w teren. Zajęcia praktyczne zaczęliśmy od
zjazdów. Kiedy instruktor zaprezentował nam, co będziemy robić, zrobiłam
wielkie oczy i przeleciał po mnie dreszczyk strachu i przerażenia. I
zwątpienia. Jednak teoria „najtrudniejszy pierwszy krok” jest jak najbardziej
prawdziwa. I w tym przypadku ten pierwszy raz okazał się być dla mnie najtrudniejszą
barierą do przełamania. A potem to już z górki… wisząc na linie zjeżdżałam w
dół. I tak z każdą chwilą strach zaczął zamieniać się w niezłą frajdę.
Oczywiście kolejne schody zaczęły się przy pierwszej prawdziwej wspinaczce. Mój
pierwszy kontakt ze skałą był dla mnie chyba tak wielkim przeżyciem, że czułam
się jakbym była w transie – bo teraz zupełnie nie pamiętam tego momentu!