Ale wracając do tematu wpisu, wcześniej już pisałam o tym jak po raz pierwszy trzy
tygodnie temu założyłam narty i jakoś udało mi się zjechać na nich z górki (link).
Wciąż jestem cała i zdrowa. Idzie mi już coraz lepiej, więc moja kochana
rodzinka postanowiła zabrać mnie do Świeradowa na nartostradę. Zapytałam tylko,
czy dam radę zjechać z tej górki. Usłyszałam odpowiedź, że tak. Więc nie namyślałam
się dłużej i od razu przystałam na ten pomysł, tym bardziej, że w Świeradowie
nigdy nie byłam, a od dłuższego już czasu chciałam się tam wybrać.
Podróż do celu zajęła nam około dwóch godzin. Jednak przez
dłużą część drogi, przez szybę samochodu było widać pasmo Karkonoszy, a że
pogoda dopisywała, to byłam tym bardziej usatysfakcjonowana tymi widokami.
Na miejscu kupujemy skipassy na cały dzień (tzn. do 16.00 gdyż
od 16.00 do 18.00 jest przerwa, a potem od 18.00 do 22.00 zjazdy nocne).
Przechodzimy przez bramki, czekamy na wagonik, w końcu lokujemy się w gondoli,
a ja oddycham z ulgą, że jakoś bez problemu wpakowałam narty w odpowiedni
otworek i zdążyłam wsiąść. No i jedziemy w górę!
Troszkę informacji na temat samego stoku. Długość wyciągu
wynosi 2172 m, natomiast długość nartostrady to ok. 2500 m.
Dolna stacja znajduje się na wysokości 617 m n.p.m., a górna – 1060 m
n.p.m. Średnie nachylenie trasy wynosi ok. 18-19%. Jest to jedna z trzech najdłuższych i najlepiej
oświetlonych nartostrad w Polsce.
Na początku stok jest nieco stromy, jego środkową część stanowi wypłaszczenie,
a końcówka też jest nieco bardziej stroma. Szerokość trasy to około 40 m. Trasa
ta jest oznaczona kolorem czerwonym. Przy stoku znajduje się również
wypożyczalnia sprzętu narciarskiego. Jeżeli chodzi o cennik, to odsyłam na
stronę Ski&Sun.
Na początku z lekkim przerażeniem spoglądam na stok
narciarski, który, jak już pisałam przed chwilką, w ostatniej fazie jest
troszeczkę bardziej stromy. Ale zaraz zaczynam wlepiać wzrok w okoliczne
wzniesienia Gór Izerskich i tak mi upływa pierwszy wjazd na górę.
Wychodząc z budynku kolejki, natykam się na licznych
narciarzy zapijających narty i szykujących się do zjazdu. Zanim jednak ja pójdę
w ich ślady, dokładnie obserwuję okolicę. Widoki są naprawdę piękne i robią
wrażenie! W końcu jednak opamiętuję się, zapinam narty i zaczynamy zjeżdżać. Za
pierwszym razem nie jedziemy nartostradą z samej góry, ale zielonym, spacerowym
szlakiem, który po niedługiej chwili włącza się do nartostrady (widać go na
schemacie stoku). Tam robię głęboki wdech i… ruszam! Po paru minutach jestem
już na dole, i stwierdzam, że wcale nie jest tak źle! Warunki są naprawdę
wyśmienite! Do tego słoneczko pięknie świeci, krajobraz także jest niezwykły,
więc czegoż chcieć więcej?
Jeden zjazd łącznie z wyjazdem gondolą zajmował nam około 20
minut. Sama podróż na górę to czas około 8-10 minut. Za drugim razem już
odważyłam się jechać z samej góry nartostradą. I znowu dojechałam cała i zdrowa
do dolnej stacji kolejki. Z każdą następną próbą czerpałam coraz więcej
przyjemności z jazdy. Trzy przewrotki, które zaliczyłam… no cóż, do najmilszych
nie należały, ale nie byłabym sobą, gdybym ich nie zaliczyła. :)
Tak więc mimo wszystko cieszę się, że zima trwa jeszcze
chwilkę (o ile oczywiście świeci słońce i jest błękitne niebo!). Myślę, że tym wyjazdem zamknęłam mój niezwykle
krótki, pierwszy sezon narciarski. Dobrze, że w końcu nauczyłam się jeździć na
tych dwóch, jakże sympatycznych deskach. A najlepsze wciąż przede mną!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz