25 lipca 2014

Symbol naszych Tatr, czyli jego waszmość Giewont

Pana G. wznoszącego się na wysokość 1894 m n.p.m., górującego nad Zakopanem króla Tatr chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. To z pewnością jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc w naszym kraju. I, jeśli chodzi o Zakopane i nasze Tatry, to niezwykle wszędobylski. Widać go z Zakopiańskich (i nie tylko) ulic  (w tym także z Krupówek). Prawie z każdego kościeliskiego okna, praktycznie z większości polskich, tatrzańskich szczytów. Owiany wieloma legendami. To  bardzo symboliczna dla nas, Polaków góra. W 1901 r. górale uhonorowali ją i  postawili na niej 15-metrowy, stalowy krzyż.


Nazwa góry nie ma jednoznacznej genealogii. Prawdopodobnie pochodzi od nazwiska Giewont – do dzisiaj istnieje bowiem ród o takim właśnie nazwisku. Jednak to tylko jedna z hipotez.


Cały Giewont składa się z trzech wzniesień: Małego (1728 m), Długiego (1867 m) oraz Wielkiego Giewontu (1894 m). Ten ostatni to właśnie dobrze nam znany wierzchołek, na którym wznosi się 15-metrowy krzyż (a tak właściwie to 17,5-metrowy, ale 2,5 m jest wbite w skałę) . Charakterystyczna grań Długiego Giewontu (o długości ok. 1,3 km) oddzielona jest od Wielkiego przez głębokie wcięcie zwane Szczerbą. Z kolei Mały od Dużego oddziela Giewoncka Przełęcz.


Większość z nas zna sylwetkę Giewontu widoczną od strony północnej. Na mnie, ta pionowa ściana wznosząca się około 600 m ponad dnem doliny naprawdę robi duże wrażenie. Jest imponująca. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się zdobyć szczyt wspinając się tą ścianą. J Ze strony południowej natomiast Giewont nie wygląda już tak groźnie. Tam jego grzbiet w miarę łagodnie opada do Kondrackiej Przełęczy. Warto wiedzieć, że Giewont to najwyższy szczyt Tatr Zachodnich położony w całości w Polsce.

Giewont widziany z kolejki na Kasprowy

20 lipca 2014

Długo w podróży, czyli o ciemniejszych zakamarkach podróżowania

Ponad półtorej miesiąca (a właściwie to prawie dwa) - tyle spędziłam ostatnio podróżując, a raczej tułając się po świecie. Barcelona, Andora, Warszawa, Gdańsk, Toruń, Tarnów, Rzeszów, Zakopane, Tatry, Łeba, Kraków, Karkonosze. Morze, góry, duże miasta, miasteczka. Polska i zagranica. Pociągiem, autobusem, stopem, samochodem, samolotem, statkiem, motorówką, na nogach, kolejką. Zgodnie z planem i spontanicznie. W dobrym i gorszym nastroju. W słońce i w deszcz. Z walizką, plecakiem, torbą. Tak szybko zleciała niecała połowa wakacji. Dzień po ostatnim egzaminie maturalnym poleciałam do Barcelony. Od tamtej pory w domu byłam kilka razy, jednak bardziej w charakterze gościa, niż domownika. Dwudniowy pobyt w domu był dla mnie po prostu kolejnym etapem w podróży. Dopiero teraz osiądę tutaj na dłuższą chwilę. Bo właśnie odczuwam taką potrzebę pobycia chwilę w domu. Uporządkowania pewnych spraw, odpoczęcia, słodkiego nicnierobienia.


Już drugi raz spędzam wakacje w ten sposób. Rok temu przez dwa miesiące też praktycznie non stop byłam poza domem. Bywałam w nim tylko na jeden dzień, aby zamienić walizkę na plecak, wymienić ciuchy i choć na godzinkę lub dwie spotkać z przyjaciółmi. Następnego dnia przygoda rozpoczynała się na nowo. Rzeszów-Kołobrzeg-Paryż-Trójmiasto-Taize-Tatry-Dolomity. Teraz było podobnie, choć niektóre destynacje uległy zmianie. Jak już się wpadnie w wir podróżowania, to ciężko z niego wypaść. Ale czy aby na pewno? Nie zawsze przecież jest kolorowo. Jednak jedna podróż nakręca kolejną. Skoro jestem już tutaj, to może jeszcze podjadę tam, bo akuratnie mi po drodze albo grzechem byłoby nie zobaczyć jeszcze tego miejsca albo skoro już jestem tu i tu, to od razu pojadę tam i tam. I tak znajdują się kolejne preteksty, aż do momentu, w którym trzeba powiedzieć STOP. Dla mnie chyba właśnie nadszedł taki moment. I bynajmniej nie chodzi tutaj o wyczerpujące się pokłady zasobów finansowych – moja studnia z groszówkami ma bowiem dno. Jednak pominę tutaj kwestię pieniędzy.  


Takie ciągłe podróżowanie, zmiana miejsca pobytu co kilka dni ma swoje dobre i złe strony. Mało jeszcze wiem na ten temat, bo cóż znaczy moje półtorej miesiąca spędzone w podróży (i to jakby nie było z chwilowym pobytem w domu) wobec kilku miesięcy czy lat spędzanych na podróżach przez innych. Jednak jakiś tam pogląd na tę sytuację już mam i jestem w stanie zbliżyć się w wyobraźni do tego, jakie to niesie za sobą konsekwencje. Oprócz oczywistych plusów jakimi są poznawanie obcych kultur, odkrywanie nowych miejsc lub powroty w te ulubione czy sentymentalne, nawiązywanie kontaktów z innymi ludźmi, zdobywanie wiedzy o świecie, poznawanie siebie samego i swoich możliwości, i tak dalej, i tak dalej (o tym rozpiszę się innym razem), pojawiają się także pewne minusy.

11 lipca 2014

Piłka jest okrągła, a bramki są dwie, czyli Camp Nou w Barcelonie

Przez ostatnie tygodnie, niemalże w każdym domu czy lokalu stale pojawia się ten sam obrazek, a mianowicie… włączony telewizor, piwko piweczko i jeden meczyk, drugi meczyk, trzeci meczyk. Tak tak, oczywiście mowa o mundialu.


Fanką piłki nożnej oczywiście nie jestem (choć wiem co to spalony! a przynajmniej tak mi się wydaje... :D ) tak więc meczu żadnego także nie oglądałam (choć nie pogardziłabym powtórką zmagań Niemców z Brazylijczykami, a raczej odwrotnie – Brazylijczyków z Niemcami).  O piłce mogę powiedzieć tylko tyle, że… Piłka jest okrągła, a bramki są dwie. Albo my wygramy albo oni . lub też Piłka nożna to taka gra, w której 22 mężczyzn biega za piłką, a na końcu i tak wygrywają Niemcy. Hmmm, w sumie to się wszystko ostatnio trzyma kupy.  J


A skoro już ostatnio tyle się mówi o piłce, to pozostańmy w jej kręgu. Albo raczej zawęźmy nieco zakres tego sportu do klubów piłkarskich. A konkretniej jednego z nich. Futbol Club Barcelona. FCB. Pozdrowienia wszystkich kibiców i wielbicieli granatowo-bordowych. 


Hiszpania dosyć wcześnie pożegnała się z mistrzostwami, i całe szczęście, że zdążyłam odwiedzić ten kraj kilkanaście dni przed tym faktem, zanim Hiszpanie pogrążyli się w smutku i rozpaczy. 


 Będąc w Barcelonie grzechem byłoby nie podejść pod mury stadionu Barcy – Camp Nou. Stadion ten jest bowiem największym w Europie i drugim na świecie - na trybunach może pomieścić około 99 tys. osób. To miejsce rozgrywek meczów, ale odbywają się tu także koncerty (np.grali tutaj Michael Jackson, U2 czy Pink Floyd).



3 lipca 2014

Park Miniatur w Inwałdzie, czyli szukamy inspiracji na wakacje

Od kilku dni już oficjalnie mamy WAKACJE. Znaczy się...  kto ma, ten ma. Ja wyjątkowo w tym roku wakacje mam już od miesiąca, bo na maturze moje obowiązki szkolne się póki co skończyły. Inni nie mają takiego przynajmniej dwumiesięcznego luksusu i dalej zasuwają w pracy. Ale prędzej czy później przyjdzie chwila wytchnienia i upragniony URLOP. Przecież o to właśnie chodzi, czyż nie? J Jakoś trzeba spożytkować zarobione groszówki, a letnia aura sprzyja wyjazdom. Szukając inspiracji na wakacyjny wyjazd proponuję przegląd najpopularniejszych atrakcji w Polsce, Europie i świecie w tempie ekspresowym. Zawitajmy zatem do Parku Miniatur w Inwałdzie i zobaczmy świat w pigułce.


Inwałd – niewielka mieścina położona między Andrychowem a Wadowicami, do której bez problemu można dojechać autobusem czy oczywiście własnym samochodem, oferuje nam szereg atrakcji. SPA, Warownię i Park Średniowieczny, Park Dinozaurów, Park Miniatur. Dzisiaj zajmę się tym ostatnim.


Ponad 50 miniatur najbardziej charakterystycznych budowli (polskich, europejskich i światowych) wykonano w porównywalnych skalach (1:25; 1:15; 1:10) i umieszczono w jednym miejscu. I tak na przykład spod wieży Eiffla widzimy Statuę Wolności i Operę w Sydney. Takie rzeczy tylko w Inwałdzie. :D


Wycieczkę po Parku Miniatur rozpoczynamy od polskich zabytków. 
I tak na dzień dobry pojawia się nam Zamek w Łańcucie czy Rynek w Zamościu.








Byliście już w tych miejscach? Tak?
No to szukamy inspiracji dalej!  J