3 czerwca 2013

W urodzinowym nastroju, czyli zielone Czerwone Wierchy

Dzisiaj mija dokładnie rok od momentu kiedy napisałam pierwszego posta. Uległam pokusie i pewnego niedzielnego popołudnia założyłam bloga. Początkowo miała to być strona o podróżach oraz książkach, które często ze sobą zabieram jak gdzieś wyjeżdżam. Jednak szybko okazało się, że zdecydowanie bardziej wolę opisywać miejsca czy górskie wędrówki, niż recenzować książki. Dlatego też zdecydowałam się pisać tylko o książkach bezpośrednio związanych z tym co kocham najbardziej, czyli podróżami i górami. Będzie zatem trochę monotematycznie.

Pragnę podziękować wszystkim, którzy odwiedzają mojego bloga, którzy mnie wspierają w tym co robię, a najbardziej dziękuję tym, którzy motywują do dalszych działań, napełniają moją głowę kolejnymi pomysłami i marzeniami, są moją inspiracją.
Teraz nadszedł właśnie ten moment, kiedy zaczynam planować tegoroczne wakacje. Większość planów jest już dograna, i przyznam szczerze, że te 2 miesiące wolnego zapowiadają się w tym roku nadzwyczaj ciekawie. Postaram się połączyć cztery najważniejsze dla mnie zasady: people, places, nature & adventures. I tak właśnie konkretyzując wakacyjne plany, wspomnieniami wracam do ubiegłorocznego lata. Zakopane, Tatry, Czerwone Wierchy…. 


I tak się właśnie zastanawiam, skąd taka nazwa tych czterech tatrzańskich szczytów?
Pod pojęciem „Czerwone Wierchy” kryją się cztery szczyty: Małołączniak, Ciemniak, Krzesanica oraz Kopa Kondradzka. Wszystkie z nich wznoszą się ponad 2000 m n.p.m. Ponadto w masywie Czerwonych Wierchów znajdują się największe i najgłębsze jaskinie tatrzańskie.


Ale wracając do postawionego wcześniej pytania, skąd taka nazwa? Otóż nic bardziej prostszego. Czerwone Wierchy po prostu są …. czerwone. Jesienią. A to za sprawą rośliny zwanej sit skucina, która jesienią właśnie przybiera czerwoną barwę.  Ja na Czerwonych Wierchach byłam latem, a wtedy były one jeszcze zielone. I to jak pięknie zielone!


Cel: Czerwone Wierchy
Szlaki: zielonyczerwonyżółtyniebieskiczerwonyczarnyzielony

Przygodę rozpoczęliśmy na parkingu, u wylotu Doliny Kościeliskiej. Stamtąd początkowo idziemy szlakiem zielonym, aby po chwili odbić w lewo na szlak czerwony prowadzący bezpośrednio na Ciemniak.  Szlak ten jest jednym z krótszych prowadzących na Czerwone Wierchy, a różnica przewyższeń to około 1000 m, łatwo się zatem domyślić, że ścieżka jest dosyć stroma i trzeba się troszkę zmęczyć przed postawieniem stopy na pierwszym czerwonym szczycie. 


Początkowo idzie się lasem, jednak po jakimś czasie łąki zaczynają zastępować drzewa, a przed nami roztaczają się piękne widoki. A to na Kominiarski Wierch, a to na Zakopane, Giewont i nasz cel, czyli Czerwone Wierchy.


Przechodzimy przez Chudą Przełączkę, potem idziemy wzdłuż Twardego Grzbietu i docieramy na pierwszy szczyt – Ciemniak (2096 m n.p.m.). Dalej poruszamy się granią i przechodząc kolejno przez Krzesanicę (2122 m n.p.m.), Małołączniak (2096 m n.p.m.) dochodzimy na Kopę Kondradzką (2004 m n.p.m.). Ten ostatni szczyt chyba już zawsze będzie mi się kojarzył z panem Witkiem, jego gitarą i niespodzianką, która spotkała mnie rok temu na tym właśnie górskim szlaku (więcej o tej historii można przeczytać tutaj – zachęcam!).



Korzystając z pięknej pogody zatrzymaliśmy się dłużej na Małołączniaku, rozłożyliśmy kocyk i delektowaliśmy się tą jakże piękną i ulotną chwilą. Już z daleka można było zaobserwować kolejkę ustawiającą się wzdłuż szlaku na Giewont i ludzi czekających na swoje 5 minut na szczycie. Szczerze mówiąc bardzo mnie to zniechęcało. Nie lubię tłocznych miejsc, a już tym bardziej nie lubię komercji w górach. Gdyby nie to, że mój współtowarzysz wycieczki jeszcze nie dotknął tego symbolicznego krzyża na Giewoncie, nie zbliżyłabym się tego dnia do tej góry ani na metr! :)


Zanim doszliśmy jednak na Giewont, kolejka trochę zmalała, więc nie czekaliśmy zbyt długo. Na samym szczycie było bardzo tłoczno. Trzeba było patrzeć, gdzie stawia się stopę, żeby przypadkiem nie spaść na dół…


Z góry Śpiącego Rycerza zeszliśmy dosyć szybko i odbiliśmy w prawo, na szlak czerwony w kireunku Doliny Strążyskiej. Stamtąd Ścieżką nad Reglami przeszliśmy przez Wielką Polanę w Dolinie Małej Łąki, Przysłop Miętusi i znowu zawitaliśmy u wylotu Doliny Kościeliskiej. 


Więc generalnie wycieczka zdecydowanie zalicza się do tych bardziej udanych! I nawet pogoda tamtego dnia była wyrozumiała, świeciło słońce i mogliśmy podziwiać Tatry w całej okazałości. Oby więcej takich dni!  




8 komentarzy:

  1. Dobrze, że miałaś w zanadrzu takie piękne, słoneczne, zielone Czerwone Wierchy. Przyda się trochę słońca w ten deszczowy czas.
    Cieszymy się, że jesteś już rok z nami, że dzielisz się z nami swoją pasją i wieloma cennymi informacjami.
    Życzymy wytrwałości w dalszej pracy.
    Pozdrawiamy.
    Do zobaczenia na szlaku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również się cieszę i bardzo dziękuję! :)
      Mam nadzieję, że kiedyś rzeczywiście spotkamy się na szlaku!

      Usuń
  2. Identyczna trasa, jaką przeszliśmy tego roku w maju :) Tatry nie były jeszcze tak zielone, jak na Twoich zdjęciach (pięknych zresztą) :) Fajnie by było zobaczyć kiedyś jesienne Czerwone Wierchy, mam tylko nadzieję, że następnym razem nie bęzie tam juz tak wiało ;)
    Pozdrawiam i wszystkiego dobrego z okazji blogowej rocznicy - a przede wszystkim chęci i zapału do tworzenia kolejnych postów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! :)
      Też bardzo bym chciała wybrać się na Czerwone jesienią. W ogóle góry jesienią są piękne - takie kolorowe! :)

      Usuń
  3. Jak pięknie jest w Tatrach. Aż Ci zazdroszczę. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowne zdjęcia, cieszę się że rok temu zapadła decyzja i możemy podziwiać teraz wspaniałe widoki:) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń