Dzisiaj mija dokładnie rok
od momentu kiedy napisałam pierwszego posta. Uległam pokusie i pewnego
niedzielnego popołudnia założyłam bloga. Początkowo miała to być strona o
podróżach oraz książkach, które często ze sobą zabieram jak gdzieś wyjeżdżam.
Jednak szybko okazało się, że zdecydowanie bardziej wolę opisywać miejsca czy
górskie wędrówki, niż recenzować książki. Dlatego też zdecydowałam się pisać
tylko o książkach bezpośrednio związanych z tym co kocham najbardziej, czyli
podróżami i górami. Będzie zatem trochę monotematycznie.
Pragnę podziękować
wszystkim, którzy odwiedzają mojego bloga, którzy mnie wspierają w tym co
robię, a najbardziej dziękuję tym, którzy motywują do dalszych działań,
napełniają moją głowę kolejnymi pomysłami i marzeniami, są moją inspiracją.
I tak się właśnie zastanawiam, skąd taka nazwa tych czterech tatrzańskich szczytów?
Pod pojęciem „Czerwone
Wierchy” kryją się cztery szczyty: Małołączniak,
Ciemniak, Krzesanica oraz Kopa Kondradzka.
Wszystkie z nich wznoszą się ponad 2000 m n.p.m. Ponadto w masywie Czerwonych
Wierchów znajdują się największe i najgłębsze jaskinie tatrzańskie.
Ale wracając do postawionego wcześniej pytania, skąd taka
nazwa? Otóż nic bardziej prostszego. Czerwone Wierchy po prostu są …. czerwone.
Jesienią. A to za sprawą rośliny zwanej sit
skucina, która jesienią właśnie przybiera czerwoną barwę. Ja na Czerwonych Wierchach byłam latem, a
wtedy były one jeszcze zielone. I to jak pięknie zielone!
Cel: Czerwone
Wierchy
Szlaki: zielony
– czerwony
– żółty
– niebieski
– czerwony
– czarny – zielony
Przygodę rozpoczęliśmy na parkingu, u wylotu Doliny Kościeliskiej. Stamtąd
początkowo idziemy szlakiem zielonym, aby po chwili odbić w lewo na szlak czerwony
prowadzący bezpośrednio na Ciemniak. Szlak ten jest jednym z krótszych prowadzących
na Czerwone Wierchy, a różnica przewyższeń to około 1000 m, łatwo się zatem
domyślić, że ścieżka jest dosyć stroma i trzeba się troszkę zmęczyć przed
postawieniem stopy na pierwszym czerwonym szczycie.
Początkowo idzie się lasem, jednak po jakimś czasie łąki
zaczynają zastępować drzewa, a przed nami roztaczają się piękne widoki. A to na
Kominiarski Wierch, a to na Zakopane, Giewont i nasz cel, czyli Czerwone
Wierchy.
Przechodzimy przez Chudą Przełączkę, potem idziemy wzdłuż Twardego
Grzbietu i docieramy na pierwszy szczyt – Ciemniak
(2096 m n.p.m.). Dalej poruszamy się granią i przechodząc kolejno przez Krzesanicę (2122 m n.p.m.), Małołączniak (2096 m n.p.m.)
dochodzimy na Kopę Kondradzką (2004
m n.p.m.). Ten ostatni szczyt chyba już zawsze będzie mi się kojarzył z panem
Witkiem, jego gitarą i niespodzianką, która spotkała mnie rok temu na tym
właśnie górskim szlaku (więcej o tej historii można przeczytać tutaj – zachęcam!).
Korzystając z pięknej pogody zatrzymaliśmy się dłużej na
Małołączniaku, rozłożyliśmy kocyk i delektowaliśmy się tą jakże piękną i ulotną
chwilą. Już z daleka można było zaobserwować kolejkę ustawiającą się wzdłuż
szlaku na Giewont i ludzi czekających
na swoje 5 minut na szczycie. Szczerze mówiąc bardzo mnie to zniechęcało. Nie
lubię tłocznych miejsc, a już tym bardziej nie lubię komercji w górach. Gdyby
nie to, że mój współtowarzysz wycieczki jeszcze nie dotknął tego symbolicznego
krzyża na Giewoncie, nie zbliżyłabym się tego dnia do tej góry ani na metr! :)
Zanim doszliśmy jednak na Giewont, kolejka trochę zmalała,
więc nie czekaliśmy zbyt długo. Na samym szczycie było bardzo tłoczno. Trzeba było
patrzeć, gdzie stawia się stopę, żeby przypadkiem nie spaść na dół…
Z góry Śpiącego Rycerza zeszliśmy dosyć szybko i odbiliśmy w
prawo, na szlak czerwony w kireunku Doliny
Strążyskiej. Stamtąd Ścieżką nad Reglami
przeszliśmy przez Wielką Polanę w
Dolinie Małej Łąki, Przysłop Miętusi i
znowu zawitaliśmy u wylotu Doliny Kościeliskiej.
Więc generalnie wycieczka zdecydowanie zalicza się do tych bardziej udanych! I
nawet pogoda tamtego dnia była wyrozumiała, świeciło słońce i mogliśmy
podziwiać Tatry w całej okazałości. Oby więcej takich dni!
Dobrze, że miałaś w zanadrzu takie piękne, słoneczne, zielone Czerwone Wierchy. Przyda się trochę słońca w ten deszczowy czas.
OdpowiedzUsuńCieszymy się, że jesteś już rok z nami, że dzielisz się z nami swoją pasją i wieloma cennymi informacjami.
Życzymy wytrwałości w dalszej pracy.
Pozdrawiamy.
Do zobaczenia na szlaku.
Również się cieszę i bardzo dziękuję! :)
UsuńMam nadzieję, że kiedyś rzeczywiście spotkamy się na szlaku!
Identyczna trasa, jaką przeszliśmy tego roku w maju :) Tatry nie były jeszcze tak zielone, jak na Twoich zdjęciach (pięknych zresztą) :) Fajnie by było zobaczyć kiedyś jesienne Czerwone Wierchy, mam tylko nadzieję, że następnym razem nie bęzie tam juz tak wiało ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i wszystkiego dobrego z okazji blogowej rocznicy - a przede wszystkim chęci i zapału do tworzenia kolejnych postów :)
Dziękuję! :)
UsuńTeż bardzo bym chciała wybrać się na Czerwone jesienią. W ogóle góry jesienią są piękne - takie kolorowe! :)
Jak pięknie jest w Tatrach. Aż Ci zazdroszczę. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńGdzie jak gdzie, ale w Tatrach zawsze pięknie! :)
UsuńCudowne zdjęcia, cieszę się że rok temu zapadła decyzja i możemy podziwiać teraz wspaniałe widoki:) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJa również się cieszę! :)
Usuń