27 stycznia 2014

Bornholm, czyli ziemski raj dla rowerzystów

Nie raz będąc w Kołobrzeskim porcie mijałam katamaran Jantar, który co kilka dni wypływa w  wycieczkowy rejs na duńską wyspę Bornholm. Ostatnio postanowiłam sobie, że kiedy znów pojawię się w tym nadmorskim kurorcie, popłynę na malowniczą wysepkę. Jak pomyślałam, tak zrobiłam.


Najtrudniejszą rzeczą do przełknięcia była oczywiście cena biletu – 180zł (bilet na jeden dzień tam i z powrotem). Od strony organizacyjnej wygląda to mniej więcej następująco: punkt  6.00 wypłynięcie z portu, następnie około 5-godzinna przeprawa przez morze (dla niektórych brzemienna w skutki, szczególnie jak się płynie pod wiatr i fale…). Dopływamy do Nexø. Na wyspie mamy jakieś 5-6 godzin czasu wolnego. Można skorzystać z oferty wycieczki autokarowej do kilku głównych miast wyspy (dla mnie totalny bezsens – w ciągu tych kilku godzin jadąc do 3-4 miast mamy zaledwie około godziny w jednym – mało zdziałamy przez ten czas, więc jest to raczej obiegówka niż faktyczne zwiedzanie). O 17.00 powrót na pokład i kolejne 4-5 godzin spędzone na morzu (tym razem szczęście może bardziej dopisać i wiatr wiać nam w plecy). Przy ładnej aurze pogodowej, z górnego pokładu lub też zza okien restauracyjnych można obserwować zachód słońca. I tak niesamowicie szybko upływa nam jeden dzień pełen wrażeń.


Tak jak napisałam już wyżej, nie lubię zorganizowanych wycieczek autokarowych, dlatego zawsze dreptam własną ścieżką i sama organizuję sobie czas. W przypadku Bornholmu oczywistym było, że wypożyczę dwa kółka i na nich zwiedzę kawałeczek wyspy. Sprawdziłam wcześniej, gdzie dokładnie znajduje się wypożyczalnia rowerów, jednakże adres podany na jednym z głównych portali wiedzy o Bornholmie okazał się błędny (!). Zatem krążyłam chwilę po Nexø i w końcu zostałam zmuszona zasięgnąć porady u sympatycznej ekspedientki sklepu z pamiątkami. Co za ulga, że mówiła po angielsku, dała mi mapkę i wszystko wytłumaczyła. W wypożyczalni również nie było problemu z komunikacją (o dziwo właściciel znał parę słów  po polsku!), zatem... bierzemy rowery i ruszamy przed siebie!


20 stycznia 2014

Disneyland, czyli o tym, że wszyscy mamy w sobie coś z dziecka

Disneyland – spełnienie marzeń i raj dla najmłodszych, niezwykła frajda i zabawa dla starszych. Miejsce, w którym każdy z nas może znowu poczuć się dzieckiem – taką właśnie beztroskę i szaleństwo oferuje nam ten park rozrywki. Każdy znajdzie tam coś dla siebie i może otoczyć się postaciami z ulubionej bajki Disneya. A zatem… ponownie przenieśmy się w krainę bajek!


Disneyland położony jest około 40km od centrum Paryża. Sposoby dostania się tam są różne – możemy wybrać autokar, pociąg RER (linia A) lub też własny samochód.  Ja wybrałam opcję środkową – pociąg RER jadący około pół godziny. Przy tym rozwiązaniu trzeba być jednak uważnym, ponieważ nie każdy pociąg tej linii jedzie do Disneylandu. Nasza stacja docelowa to Marne-la-Vallée, która znajduje się w bliskim sąsiedztwie parku.


Disneyland składa się z dwóch parków rozrywki – jeden to Disneyland Park, drugi Walt Disney Studios Park. Sami decydujemy do którego z nich chcemy się wybrać. Oczywiście ja polecam obydwa. Cenowo wiąże się to z większymi kosztami, jednak skoro już wybieramy się do Disneylandu, nie szczędźmy sobie radości płynącej z bycia tam. Bilet jednodniowy na obydwa parki kosztował mnie 59 Euro (ale był to bilet specjalny z okazji 20 urodzin Disneylandu i z tego względu cena była trochę niższa niż jest teraz). Bilet najlepiej kupić przez Internet – zaoszczędzimy w ten sposób cenne godziny na staniu w ogromnych kolejkach (w których i tak przyjdzie nam jeszcze stać chcąc skorzystać z danej atrakcji…).  Koszta wyjazdu do Disneylandu możemy ukrócić poprzez zabranie ze sobą własnego jedzenia (np. croissanta czy świeżej bagietki kupionej rankiem w piekarni – tak jak ja zrobiłam) czy dojazd pociągiem (wyjdzie taniej i szybciej niż samochodem czy autokarem).


Po wejściu do parku Disneyland, przejściu prze niewielki dziedziniec naszym oczom ukazuje się dobrze znany widok – zamek z czołówek bajek Disneya, do którego prowadzi długi deptak z uroczymi pawilonami po obu stronach.  To właśnie zamek stanowi swojakie centrum tego parku.

5 stycznia 2014

Les Marchés de Noël, czyli Strasburg Bożonarodzeniową stolicą

Tegoroczne Boże Narodzenie minęło nadzwyczaj szybko i … wiosennie. Na zewnątrz ciepło, słonecznie  i ani znaku zimy. Powoli zaczynam zapominać o mroźnych i białych Świętach. Ciężko się przestawić i poczuć wyjątkową atmosferę tego czasu, kiedy o Bożym Narodzeniu przypomina tylko woń pieczonych pierników i kuchenne blaty pełne pierogów. W odnalezieniu niezwykłości Świąt pomógł mi wyjazd do Alzacji słynącej z najpiękniejszych targów świątecznych. Przejdźmy się zatem po jednym z tegorocznych jarmarków w Strasburgu…


Przyznam szczerze, że lubię tego rodzaju jarmarki świąteczne – duże, kolorowe, z tysiącem światełek, tętniące życiem. One mają coś w sobie. Drewniane stragany nie tylko są ozdobą dużych placów czy mniejszych uliczek, ale oferują też szeroki świąteczny asortyment – poczynając od standardowych ozdób świątecznych, kończąc na ręcznie wykonanych obrazach, obrazkach, bombkach i innych drobiazgach przykuwających naszą uwagę.