Otoczenie Doliny
Chochołowskiej jak dotąd było tą częścią Tatr, którą rzadko odwiedzaliśmy. Chcąc zatem poznać to, co jeszcze
nam nieznane decydujemy się na Starorobociański Wierch.
Cel: Starorobociański Wierch (2176 m n.p.m.)
Szlaki:
zielony - czerwony
Z samego rana opuściliśmy schronisko na Polanie Chochołowskiej i udaliśmy się na szlak. Chwilkę szliśmy
zielonym, by zaraz odbić w prawo na szlak czerwony będący jednocześnie szlakiem papieskim. Po około 30-40
minutach szlak papieski odchodzi w lewo. Do tego momentu droga nie jest trudna,
nie ma zbyt wielu podejść – zaledwie kilka łagodnych. W międzyczasie
przechodzimy przez Wyżnią Polanę
Jarząbczą skąd rozpościera się przed nami widok na Łopatę.
Niedługo po rozłączeniu szlaków, nasza ścieżka zaczyna wzbijać
się coraz bardziej w górę. Po wyjściu z lasu, idąc już otwartym terenem nachylenie
terenu zwiększa się, a przed samym Trzydniowiańskim
Wierchem (1758 m n.p.m.) podejście robi się dosyć strome. Po niecałych 2h dotarliśmy
już na szczyt. Była godzina 9. Miły i słoneczny poranek. Cisza i spokój. Oraz
ta niesamowita czystość i nieskazitelność gór o tej porze dnia.
Nie zastanawiając się dłużej, ruszamy dalej szlakiem
zielonym w kierunku Kończystego Wierchu. Ledwie zrobiliśmy kilka kroków, wiatr
zaczął gwizdać nam do uszu. Im byliśmy wyżej, tym bardziej wiało. W pewnym
momencie zbocze góry zdawało się płynąć – wiatr podwiewał sypkie kłęby śniegu,
które sunęły po powierzchni. Naprawdę fascynujący widok!
Z każdym krokiem
odsłaniała się nam szersza panorama Tatr. Po lewej stronie, w oddali widać było
szczyty Tatr Wysokich, a przed nimi wierzchołki Tatr Zachodnich. Po prawej
stronie, już od początku drogi na Kończysty Wierch towarzyszył nam widok na
Wołowiec oraz Rakoń (na które wdrapaliśmy się dzień wcześniej).
Według czasu podanego na tabliczce informacyjnej na
Trzydniowiańskim Wierchu droga na Kończysty powinna zająć nam 55 minut. W
rzeczywistości jednak szliśmy zdecydowanie dłużej – raz -wiał wiatr, który znacznie
utrudniał wędrówkę, dwa – rozglądaliśmy się, którędy dokładnie mamy iść, trzy –
moje niezaspokojone pragnienie uwiecznienia widoków na zdjęciu, przez co zatrzymywałam
się i pstrykałam fotki. Kiedy już doszliśmy na Kończysty Wierch (2002 m n.p.m.), zrobiliśmy sobie krótki
odpoczynek. Jednak jedzenie i picie herbaty w takich warunkach (silne i stałe
podmuchy wiatru) nie należało do najłatwiejszych i najprzyjemniejszych.
Napełniliśmy więc puste żołądki w miarę szybko, rozgrzaliśmy się ciepłą
herbatą, poratowaliśmy kostką czekolady i dawaj na Starorobociański Wierch!
Zanim jednak ruszyliśmy dalej, z uwagą spoglądaliśmy na sylwetkę
Jarząbczego Wierchu, który od tej strony robił równie duże wrażenie jak widziany
dzień wcześniej z Wołowca.
Schodzimy kilka metrów w dół, aby po chwili iść kilka minut
po równym terenie. Owszem, wąziutka ścieżka wiodła po płaskim terenie, jednak
tuż obok niej, po prawej stronie było strome zbocze pokryte gładką pokrywą
śnieżną. Jedno zachwianie i można sobie było zagwarantować zjazd wprost do Doliny Raczkowej. Nam jednak udało się
zachować balans i po przejściu tego ciekawego odcinka zaczęliśmy atakować zbocze
Starorobociańskiego. Tutaj także szlak był zupełnie niewidoczny więc idziemy
zgodnie z zasadą wszystkie chwyty
dozwolone. Stawiamy kroki, tak jak nam wygodnie i tak, jak nam odpowiada.
Warstwa śniegu jest dosyć cienka, jednak jest on zbity, więc idzie się bez
większych problemów. Tak, bez większych, bo dalej strasznie wieje. Trawersującym
zbocze, raz wiatr nam pomagał, raz wręcz powstrzymywał od postawienia kolejnego
kroku.
Jednak powolutku, kroczek za kroczkiem zbliżaliśmy się do celu.
Na szczycie zostaliśmy miło powitani przez dwójkę chłopaków,
którzy szli jakieś pół godzinki przed nami. „Witamy
na K2!” Do tego szeroki uśmiech i chęć upamiętnienia tej chwili na zdjęciu.
Wzajemnie zatem fotografujemy dzisiejsze zdobycie K2 (tu: Starorobociańskiego
Wierchu) oraz rozmawiamy przez chwilę. Oczywiście o górach. Za niedługo zostajemy
sami na szczycie. Wiatr wcale nie słabnie,
a kłęby mgły, które ze sobą ciągnie a to odsłaniają, a to przykrywają nam panoramę
Tatr.
Na szczęście białe smugi mgły były na tyle życzliwe, że
umożliwiły nam wnikliwe przyglądnięcie się Tatrzańskim szczytom widocznym z
wierzchołka Starorobociańskiego. Na pierwszym planie, znajdujące tuż na
wyciągnięcie ręki – Błyszcz oraz Bystra. Potem Kamienista i Smreczyński Wierch.
W oddali nie zabrakło Krywania, Wysokiej, Rysów, Gerlacha czy Świnicy. Nie
mówiąc już o Kasprowym, Czerwonych Wierchach czy Giewoncie. Z drugiej strony
Dolina Raczkowa, a po przeciwległej jej stronie Jakubina.
Zdecydowaliśmy się wracać tą samą trasą. Nie byliśmy pewni
jakie warunki panują na innych szlakach, nie chcieliśmy więc zanadto kusić
losu. A zatem ze świstem wiatru w uszach schodzimy w stronę Kończystego Wierchu.
Święcące wcześniej słońce zdążyło już zajść, a niebo zrobiło się szarawe.
Gdy ponownie znaleźliśmy się na Kończystym Wierchu, wiatr troszkę osłabł a moje oczy wciąż były
skierowane na szczyt, którego podczas tego pobytu w górach nie dane mi będzie
zdobyć, a mianowicie Jarząbczego Wierchu. Zauważyłam dwie sylwetki podchodzące
na jego wierzchołek. A jednak ktoś miał na tyle odwagi i umiejętności, żeby się
tam wdrapać! :)
Schodząc z Kończystego, zamiast patrzeć pod nogi, to ja
oczywiście wgapiałam ślepia w górską panoramę. Jakżeby inaczej, przecież to ja.
Nie mogłam się oprzeć temu kuszącemu widokowi. Przejrzyste niebo pozwalało delektować
się panoramą Tatr Wysokich (od prawej strony): Krywań, Gerlach, Wysoka, Rysy, Mięguszowiecki
Szczyt, Lodowy Szczyt, Kozi Wierch, Świnica, Koszysta.
W końcu nauczyłam się rozpoznawać te wierzchołki. +10 punktów do topografii
Tatr!
Szlak zielony obchodzi z lewej strony Czubik. Patrząc na ten
szczyt z dystansu i widząc łatwość jego nieznaczonego podejścia przyszedł mi do
głowy pomysł. „Hmmm, może tam wejdziemy
co?” Nie czekałam długo na odpowiedź. Oczywiście była ona twierdząca, tak
jakby wejście na Czubik było czymś naturalnym. Jak to dobrze mieć takiego
zgodnego towarzysza wędrówki!
Niedługo potem stajemy więc na Czubiku (1846 m n.p.m.). Na szczycie spotykamy mocne podmuchy
wiatru, zaspy śniegu i dobrze nam znane, obserwowane już od około pół godziny,
piękne widoki.
Dłużą przerwę robimy sobie na Trzydniowiańskim Wierchu. Tam jest już zdecydowanie spokojniej,
można więc swobodnie coś przekąsić i sięgnąć po termos z herbatą. Jak już tam
siadłam, tak nie miałam ochoty się ruszyć. Dlatego dobre przez dobre 30 minut
siedziałam spoglądając na Starorobociański Wierch i jego otoczenie.
Góry znowu sprawiały wrażenie spokojnych ale też i
nieobliczalnych zarazem. Po raz kolejny czułam, że tutaj, na górze, wszystko
wydaje się takie łatwe i proste. Człowiek nie zaprząta sobie głowy trywialnymi problemami,
a nawet i te bardziej poważne zostają na dole. A kiedy się wraca, nie wydają
się już tak skomplikowane. Na górze liczy się tylko to, co tu i teraz. Myśli są
bardziej przejrzyste, decyzje łatwiejsze do podjęcia.
Nadszedł jednak czas, żeby zwinąć manatki i zacząć schodzić.
Tym razem również czerwonym szlakiem, jednak idącym przez upłaz. I tu miła
niespodzianka – zza chmur wyszło słońce. Ostatni rzut oka na słoneczny Ornak i
Kominiarski Wierch oraz Chochołowskie Mnichy. Zaraz po tym wchodzimy już w las.
I tu zaczęło się robić
nieciekawie. Szlak był stromy, kamienie wysokie, co odczuły nasze kolana. Ścieżka
wiła się przez las i niemiłosiernie dłużyła. Cieszyliśmy się, że wybraliśmy
taki wariant – co prawda łatwiej jest wchodzić stromą ścieżką, a schodzić
łagodniejszą jednak nie wyobrażam sobie drapać się pod górę tym szlakiem.
Dałoby mi to w kość jeszcze bardziej niż zejście. Analizując później mapę znajduję
informację, że szlak ten prowadzi przez… Krowi Żleb. Tak, bardzo wdzięczna nazwa.
Przy Polanie
Trzydniówce zmieniamy szlak na zielony i szeroką już drogą wracamy do
schroniska wspominając dzisiejszy dzień i dzieląc się swoimi wrażeniami.
Na koniec jeszcze tabelka oraz wykres.
Jeszcze w taktych rejonach Tatr nie byłam, ale już mi ślinka cieknie na taki wypad. Pogoda przednia, wydoki - jak zwykle w górkach - bajka, a zdjęcie nr 8 ze śnieżną pustynią najlepsze. :)
OdpowiedzUsuńDobre określenie - śnieżna pustynia. :)
UsuńNa Starorobociańskim byłam dopiero pierwszy raz, ale od razu go polubiłam! Otoczenie Doliny Chochołowskiej naprawdę obfituje w piękne miejsca. Zachęcam do wypadu właśnie w tą część naszych Taterków. :)
Kiedy tam byłaś?
OdpowiedzUsuńw lutym :)
UsuńPiękne są Tatry Zachodnie. Twoje zdjęcia powalają.
OdpowiedzUsuńDziękuję za odwiedziny.
Pozdrawiam:)
Tatry są piękne w całej swojej okazałości. :)
UsuńOgromna zazdrość i jednocześnie gratulacje za świetne zdjęcia. I opisy. Przeglądając Twojego bloga widzę, że udaje Ci się trafiać na nie tyle "dobrą pogodę", ale dobre warunki do robienia zdjęć.
OdpowiedzUsuńZdradź swój sekret. Konsultujesz z kimś nadchodzącą pogodę? :>
Miło też widzieć, że należysz do osób, dla których podróż w góry to powrót do domu, innego świata.
Powodzenia w kolejnych wyprawach :)
Bardzo dziękuję. A jeśli chodzi o pogodę to przed wyjazdem najczęściej.... nie sprawdzam prognoz pogody. Po prostu jadę z dobrym humorem i pełnią optymizmu i zazwyczaj się udaje, choć bywają całkowicie "białe" i deszczowe dni. Zanim trafiłam na ładną pogodę w górach, musiałam swoje wyczekać. Ale ... opłacało się, oj opłacało! :)
UsuńMy zazwyczaj też nie sprawdzamy, a jak już sprawdzamy to nie przejmujemy się tym co prognoza pokazuje, bo i tak mamy już zabookowany termin.
UsuńMasz dobre podejście :)
Czytając co piszesz odnoszę wrażenie, że w ogóle nie jesteś pesymistą i zły humor się Ciebie nie ima. Tak faktycznie jest? Czy tylko taki stan osiągasz w górach?
Tak w ogóle to kiedy i dokąd planujesz następny wypad? :)
Każdego dnia staram się myśleć optymistycznie, ale wiadomo, i mnie czasem dopadną gorsze dni. Jednak szybko mijają i potem znów jestem pełna pozytywnej energii. :)
UsuńA w górach, no cóż, kiedy tylko stawiam pierwszy krok na szlaku od razu mordka mi się śmieje i wypełnia mnie ciekawość i chęć przygody. :)
Następny wypad... Jeżeli chodzi o dłuższe wyjazdy to maju wybieram się do Barcelony, a na górski szlak zawitam chyba już w ten weekend. W końcu! Co prawda nie w moje ukochane Tatry, tylko Karkonosze, ale i to się liczy! :)