Ponad półtorej miesiąca (a właściwie to prawie dwa) - tyle spędziłam
ostatnio podróżując, a raczej tułając się po świecie. Barcelona, Andora, Warszawa,
Gdańsk, Toruń, Tarnów, Rzeszów, Zakopane, Tatry, Łeba, Kraków, Karkonosze.
Morze, góry, duże miasta, miasteczka. Polska i zagranica. Pociągiem, autobusem,
stopem, samochodem, samolotem, statkiem, motorówką, na nogach, kolejką. Zgodnie
z planem i spontanicznie. W dobrym i gorszym nastroju. W słońce i w deszcz. Z
walizką, plecakiem, torbą. Tak szybko zleciała niecała połowa wakacji. Dzień po
ostatnim egzaminie maturalnym poleciałam do Barcelony. Od tamtej pory w domu
byłam kilka razy, jednak bardziej w charakterze gościa, niż domownika. Dwudniowy
pobyt w domu był dla mnie po prostu kolejnym etapem w podróży. Dopiero teraz
osiądę tutaj na dłuższą chwilę. Bo właśnie odczuwam taką potrzebę pobycia
chwilę w domu. Uporządkowania pewnych spraw, odpoczęcia, słodkiego
nicnierobienia.
Już drugi raz spędzam wakacje w ten
sposób. Rok temu przez dwa miesiące też praktycznie non stop byłam poza domem.
Bywałam w nim tylko na jeden dzień, aby zamienić walizkę na plecak, wymienić
ciuchy i choć na godzinkę lub dwie spotkać z przyjaciółmi. Następnego dnia
przygoda rozpoczynała się na nowo.
Rzeszów-Kołobrzeg-Paryż-Trójmiasto-Taize-Tatry-Dolomity. Teraz było podobnie,
choć niektóre destynacje uległy zmianie. Jak już się wpadnie w wir podróżowania,
to ciężko z niego wypaść. Ale czy aby na pewno? Nie zawsze przecież jest
kolorowo. Jednak jedna podróż nakręca kolejną. Skoro jestem już tutaj, to może
jeszcze podjadę tam, bo akuratnie mi po
drodze albo grzechem byłoby nie
zobaczyć jeszcze tego miejsca albo
skoro już jestem tu i tu, to od razu pojadę tam i tam. I tak znajdują się kolejne preteksty, aż
do momentu, w którym trzeba powiedzieć STOP. Dla mnie chyba właśnie nadszedł
taki moment. I bynajmniej nie chodzi tutaj o wyczerpujące się pokłady zasobów
finansowych – moja studnia z groszówkami ma bowiem dno. Jednak pominę tutaj
kwestię pieniędzy.
Takie ciągłe podróżowanie, zmiana miejsca
pobytu co kilka dni ma swoje dobre i złe strony. Mało jeszcze wiem na ten
temat, bo cóż znaczy moje półtorej miesiąca spędzone w podróży (i to jakby nie
było z chwilowym pobytem w domu) wobec kilku miesięcy czy lat spędzanych na
podróżach przez innych. Jednak jakiś tam pogląd na tę sytuację już mam i jestem
w stanie zbliżyć się w wyobraźni do tego, jakie to niesie za sobą konsekwencje.
Oprócz oczywistych plusów jakimi są poznawanie obcych kultur, odkrywanie nowych
miejsc lub powroty w te ulubione czy sentymentalne, nawiązywanie kontaktów z
innymi ludźmi, zdobywanie wiedzy o świecie, poznawanie siebie samego i swoich
możliwości, i tak dalej, i tak dalej (o tym rozpiszę się innym razem),
pojawiają się także pewne minusy.
Podobnie jak ciągła
zmiana miejsca. Nigdy nie miałam problemów z zaklimatyzowaniem się w danym
miejscu, nie sprawia mi kłopotów spanie poza domem, w hostelach, mieszkaniach
obcych ludzi, nie potrzebuję komfortowego łóżka aby się wyspać, nie jestem
wybredna w tej kwestii. Ci, co mnie dobrze znają uśmiechają się teraz szeroko,
bo wiedzą, że potrafię spać w każdych (a już na pewno w tych najmniej
odpowiednich) warunkach, nawet podczas oglądania ciekawego filmu. Ale nie w tym
rzecz.
Lubię, kiedy moja walizka służy mi za szafę, też nie jest to dla mnie
problemem. Nie potrzebuję ogromnej przestrzeni w pokoju, ba nie potrzebuję nawet
osobnego pomieszczenia. Naprawdę szybko przystosowuje się (czasami nawet
niebezpiecznie i zanadto przyzwyczajam) do nowych warunków. Lubię zmianę
miejsca. Ale w pewnym momencie poczułam, że to już za dużo. Że znowu zaczyna
mnie to już męczyć. W czasie ostatniej podróży, zmieniałam miejsce pobytu
łącznie jakieś 18 razy. I po tych wszystkich zmianach niezmiernie cenię sobie
zastój w domu. W moim pokoju. W moim mieście. Nie muszę w końcu ruszać nigdzie
tyłka i za trzy-cztery dni się gdzieś znowu przenosić. Zostaję tutaj dłużej.
Ufff. To naprawdę ulga.
Nasz pokój w Paryżu |
Jeszcze inna kwestia – jedzenie. W
podróży, no cóż, nie jem po królewsku. Nasze śniadanie w wersji exclusive miało
postać bagietki, pomidora i camemberta. Czasami pozwalam sobie na wizytę w restauracji
-w czasie pobytu za granicą jakiś jeden raz, w Polsce już częściej jadam w
pierogarniach, naleśnikarniach, barach mlecznych, itd. Jednak nie oszukujmy
się, takie jedzenie, choć reklamowane jako „domowe wyroby” mniej lub bardziej
odbiega od naszego mniemania domowej kuchni. A przynajmniej mojego mniemania –
nigdy nie mam 100% zaufania do restauracyjnych posiłków, ale to już temat na
inną rozmowę. :P Często w podróży nie jadam też pełnowartościowych śniadań, o
kolacji już nie wspomnę. Faszeruję się za to nie zawsze zdrowymi, ale w
przystępnej cenie przekąskami (to głównie za granicą). Nie codziennie jem owoce
i warzywa czy coś mięsnego. Owszem, staram się dbać o to, co jem, ale wychodzi
mi to różnie – kolorowo i podłużnie. Jednym słowem – moja dieta najczęściej
jest uboga i ograniczona do minimum, co nie wpływa zbyt korzystnie na moje
zdrowie, a i czasem nawet odbija się na humorze, bo jak wiadomo – Polak głodny,
Polak zły. Nie powiem, czasem do tego wszystkiego dochodzą różne żołądkowe
rewelacje i bynajmniej nie jest przyjemnie.
Zapasy na trzy popołudnia :) |
Pogoda. Nie bolą mnie korzonki na jej zmianę, w kościach też tego nie czuję.
Nie mam zbyt dużych oczekiwań w jej względzie, nie przeszkadza mi przelotny
deszczyk. Ale kiedy już dzień po dniu na termometrze przez 12 godzin utrzymuje
się temperatura wyższa niż 25 stopni, do tego jest parno i słońce pali w twarz,
to czuję się jak skwarka na patelni i zwiedzanie staje się istnym koszmarem.
Nie znoszę zbyt dobrze takich upałów. Ojj nie! Wykańcza mnie to dużo bardziej
niż podejście na Czerwone Wierchy (dla tych którzy nie wiedzą – podejścia na
Czerwone z Doliny Kościeliskiej wyciskają ze mnie siódme poty). Lubię, kiedy
jest ciepło i słonecznie, jednak upał męczy mnie niezmiernie. Dlatego lato i
wakacje nie zawsze są dla mnie najlepszym okresem na podróże.
Z dwojga złego czasem wolę deszcz... :) |
Czas… Mam wrażenie, że w podróży upływa trzy razy szybciej, przez co czasami mi
go najzwyczajniej brakuje. Chciałabym dłużej cieszyć się daną chwilą, a ona
upływa tak szybko. Dlatego mam wrażenie jakby te półtorej miesiąca trwało
jakieś 3-4 tygodnie, albo nawet i krócej.
Podróżując na własną rękę, sama muszę zaplanować każdy dzień, poszukać
informacji na dany temat, zorientować się w dojazdach, poszukać noclegów, itd.
Nie raz miałam ochotę, żeby ktoś zrobił to za mnie i mówił po kolei gdzie
idziemy, jak i po co – jednym słowem chciałam mieć wszystko podane na tacy. I
chociaż naprawdę lubię planować sama sobie czas, to jednak w pewnym momencie
ponownie byłam już tym znudzona i no tak, znowu odrobinkę zmęczona.
Takie podróżowanie maluje zupełnie inny
obraz i gwarantuje zupełnie inne odczucia, niż gdyby każdy z etapów tej podróży
był oddzielną wyprawą. To wszystko składa się jednak w pewną całość. I ta
podróż, podobnie jak większość poprzednich (i zapewne kolejnych także) była dla
mnie bardzo ważna. Inna. Specyficzna. Wiele się nauczyłam, poznałam nowe miejsca, ludzi, ale też i siebie samą, podjęłam ważne decyzje.
W barcelońskim hostelu spotkałam Australijkę,
która była w podróży od dwóch miesięcy i zamierzała podróżować przez kolejne
trzy. Zapytałam ją, jak to jest być tyle czasu ciągle w podróży. Odpowiedziała
że... po prostu się przyzwyczaiła. Na ten cel zarabiała pieniądze, a teraz
spełnia swoje pragnienia. Miała ze sobą tylko walizko-plecak, a w nim to, co
najbardziej potrzebne. Ciekawa jestem z jakimi negatywnymi stronami
podróżowania ona się boryka (o ile takowe w jej mniemaniu istnieją)… :)
Koniec końców, uwielbiam podróżować,
poznawać i odkrywać. I to jest moja pasja. Jednak czasem bywają gorsze chwile. W podróży, tak jak i w życiu, ma się gorsze dni. Trzeba po prostu to przeczekać. Ten gorszy dzień się skończy, a po nim wstanie nowy, pełen przygód i pozytywnych emocji.
Teraz najzwyczajniej w świecie cieszę się, że już wróciłam do domu i zostanę
tutaj chwilę. Hmmm… a może tak po prostu troszkę się stęskniłam? Gdyby ktoś teraz zaproponował mi jakiś wyjazd, to… chyba bym
odmówiła. Nie mam ochoty ruszać się z domu. Ot tak, po prostu. Tym bardziej, że
to ostatni taki dłuży pobyt w tych murach. Od października pójdę na studia i się przeprowadzę. Powrotu do rodzinnego miasta nie przewiduję…
Moje cztery kąty :) |
Ciekawa jestem, jak to jest u Was?
Czy
podróże są dla Was czymś zupełnie bezproblemowym,
czy może pojawiają się jakieś
gorsze strony? J
Upał albo ulewa - to takie złe strony podróżowania. Słońce mnie nie lubi niestety i robi czerwone kropki na mojej jasnej skórze. Poza tym raczej same pozytywy, lubię się przemieszczać i cieszę się na każdy kolejny lot :)
OdpowiedzUsuńJa też jak najbardziej to lubię. Jednak po takim dłuższym czasie mam po prostu dosyć. :)
UsuńNa pewno bardzo miło jest po takiej dłuższej podróży wrócić do domu, myślę, że to w dużej mierze kwestia stęsknienia się za znajomymi kątami i po prostu odsapnięcia. Jedni mogą być ciągle w drodze przez rok, inni przez góra tydzień. Fajnie, że udało Ci się tyle zwiedzić i zobaczyć, a świadomość, że zrobiło się to tylko swoimi siłami, ogarnęło to wszystko logistycznie, czasowo itp chyba daje teraz sporo satysfakcji. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńW moim przypadku ta tęsknota na pewno jest, jednak nie dominuje, lecz chęć odsapnięcia już prędzej. A satysfakcja oczywiście ogromna! :)
UsuńNo patrz, jakoś w ogóle Ci nie współczuję ;) ;) Ale masz rację, chwile słabości miewa każdy. Ja miałam chyba w Szkocji rok temu ich najwięcej
OdpowiedzUsuńOj, tutaj nie ma czego współczuć. :)
UsuńChyba lepiej jest podróżować często, ale na krócej niż kilka tygodni pod rząd. Męczą mnie podróże dłuższe niż tydzień. No, ale ja jestem duuuuuużo starsza:)
OdpowiedzUsuńDłuższe podróżowanie ma swoje wady i zalety - jak wszystko. Myślę, że tak 2-3 tygodnie to wystarczy. Potem chwila odpoczynku, fascynacja następną podróżą i znowu jakiś wyjazd. :)
UsuńMam dokładnie to samo co Ty. Jak mam gdzieś jechać, to jestem podekscytowana, super tu, super tam... Ale przy końcówce juz lekko zmęczona, juz mi sie chce do domu...
OdpowiedzUsuńPodróże kształcą, dzięki nim wiem duużo wiecej. Ale też męczą i mają minusy - jak wszystko.
Teraz też jestem w trakcie wyjazdu, to dopiero pierwszy tydzień, a jak na razie zero takiego prawdziwego relaksu - cały czas aktywny wypoczynek, wiec też to odczuwam. Ale jutro dzień na plaży i to nie byle gdzie ;)) Chwilo trwaj!
Tak czy siak, za 2 tygodnie, przed powrotem do domu, juz będę chciała w nim być :)
Nadal jednak moja fascynacja Stanami jest tak ogromna, że na tą chwilę myślę, że byłoby wspaniale tu mieszkać na stałe. Za parę miesięcy, pewnie stwierdzę, że niekoniecznie ;))
Pozdrawiam! :)
Miło, że ktoś podziela moje zdanie. Pozdrawiam również! :))
UsuńW tak długich podróżach jeszcze nie byłam. Zawsze mam jakieś przerwy w domu na odpoczynek, więc jeszcze nigdy nie odczuwałam zmęczenia podróżowaniem. Zawsze jest dla mnie za krótko. Nawet nie zdążę się stęsknić. I chyba chciałabym w końcu wyruszyć w taką podróż, żeby w jej trakcie zapragnąć powrotu do domu.
OdpowiedzUsuńNic tylko pozazdroscic. Udanej reszty wakacji zycze!
OdpowiedzUsuń